niedziela, 21 grudnia 2014

Niedziela dla włosów i... łazienki

Zacznę tego posta od przeprosin za zdjęcia robione kalkulatorem, ale mój aparat jest niedysponowany, a nie miał mi kto tych zdjęć zrobić :/

Ostatnio strasznie zaniedbuję moje włosy. Nie zrobiłam sobie nic z tego, że zrobiło się zimno, że powypadały na jesień, że się elektryzują i kołtunią od szalików i płaszczy. Niestety widać to po ich kondycji. Dziś miałam zamiar im to wynagrodzić, ale odezwała się we mnie Pani Praktyczna (ostatnio dzieje się to coraz częściej, ale im dłużej się znamy, tym bardziej ją lubię, w końcu ona porządkuje moje życie;)) i postanowiłam skupić się nie tylko na ich formie, ale na wygospodarowaniu odrobiny przestrzeni w łazience. 

Na pierwszy ogień poszła ostatnia porcja płynu do kąpieli z Avonu, który bardzo lubię, ale mam już następny do zużycia. Jako pierwsze O użyłam cedrowej odżywki do włosów marki Planeta Organica, też myśląc, że już się jej pozbędę, ale jednak zostało mi na kolejne mycie :) Wykończyłam za to szampon na kwiatowym propolisie Babuszki Agafii. Był niezły, świetnie sprawdzi się na włosach średnioprzetłuszczających, ale dla mnie to wciąż za mało, już do niego nie wrócę. Ostatnie O było już ukłonem w stronę moich kłaczków, bowiem postanowiłam nakarmić je maską Crema al latte marki Serical (nazywa się ją też Kallos, ale ponoć to błędna nazwa bo Kallos to nieprofesjonalna linia tej samej firmy). Mam nadzieję, że duża ilość protein zawarta w tej masce poprawi kondycję moich włosów przynajmniej do następnego mycia. Swoją drogą, Crema al latte to taki mój wygłuszacz włosowych wyrzutów sumienia - używam jej tylko wtedy, kiedy moje włosy są już zaniedbane, bo chociaż świetnie poprawia ich wygląd na długości, to nawet nakładana od ucha w dół sprawia, że są mocno przyklapnięte u nasady, czego bardzo nie lubię.

Kiedy włosy chłonęły maskę, ja zafundowałam swojej skórze sesję z rękawicą Kessa, o której napiszę trzy zdania w następnym poście :)


Efekt niedzieli dla włosów? Mnie nie powalił. Na długości włosy są w miarę, ale to jeszcze nie to. Za to przyklep jest :] nie ma sprawiedliwości na tym świecie :P Końcówki wciąż jakby niedociążone. Inna sprawa, że zostawiłam włosy do samodzielnego wyschnięcia, a jednak (przynajmniej wizualnie) suszenie dobrze im robi.



Na zdjęciu z fleszem wygląda to nieźle, ale już bez flesza, tylko oświetlone żarówkami (nie załapałam się na dzienne światło) widać, że nie są w najlepszej formie:


Jestem za to zadowolona ze stanu moich końcówek, bo chyba im się poprawiło :) fotka z fleszem:


Są jeszcze trochę porozdwajane i wciąż nie udało mi się zrównać ich długości, ale szacuję, że za rok będą już wyrównane :)

Mam nadzieję, że w święta uda mi się znaleźć znów dla nich chwilkę.

Buziaki!

sobota, 20 grudnia 2014

Szczęście w nieszczęściu czy nieszczęście w szczęściu?

Prawie za każdym razem, kiedy opowiem komuś, co mi się przytrafiło, słyszę:

To masz szczęście, że w ogóle chodzisz!

Aha. Powinna skakać z radości, że w wieku 19 lat zostałam kaleką tylko częściowo? Zawiodę Cię, nie mogę skakać bo moje kalectwo na to nie pozwala ;)
Nienawidzę tego słyszeć. Mam ochotę wyć i wyrzucić temu komuś w twarz wszystko co myślę, co mnie codziennie dręczy, co mnie boli - fizycznie i psychicznie. Ale zawsze tylko potulnie potakuję, w najlepszym wypadku w ogóle nie komentuję. Bo kiedyś sama bym tak powiedziała. To nie jest wina mojego rozmówcy, że nie wie co to znaczy być na coś chorym i pozbawionym nadziei na poprawę. I oby nigdy, przenigdy się nie dowiedział. Dlatego zaciskam zęby i staram się uśmiechać.

Mam tak naprawdę jedno marzenie: przejść się jeszcze kiedyś w szpilkach. Wielu spośród moich znajomych o tym wie, tylko że większość z nich rozumie to zupełnie na opak. Nie chcę móc chodzić w szpilkach po to, żeby dobrze wyglądać, czy dlatego bo kobieta powinna albo dlatego, że będę się w nich czuć bardziej sexy. Gdyby udało mi się to zrobić, oznaczałoby to, że stał się cud: moje mięśnie zaczęły znów działać, a mi udało się - ciężką pracą - przywrócić je do formy sprzed wypadku. Oznaczałoby to, że znów jestem zdrowa. Oczywiście, że nie usunęłoby to moich blizn, nie wyprostowało skrzywionego kręgosłupa i nóg, ale znów mogłabym pobiec albo stanąć na palcach, a skrzywienia przestałyby postępować. Kiedy sobie pomyślę, że w liceum załatwiłam sobie lewe zwolnienie z wf-u na cały rok szkolny, bo nie chciało mi się ćwiczyć, chce mi się śmiać z samej siebie. Ironia losu, teraz mogę tylko pomarzyć o znienawidzonych biegach na kilometr. Ile ja bym dała żeby znów chodzić na treningi boksu tajskiego, które rzuciłam jakieś dwa miesiące przed wypadkiem, bo przestało mi się chcieć na nie chodzić. Paradoksem tej sytuacji jest to, że gdyby nic mi się nie stało w 2010 roku, dziś pewnie nie pamiętałabym nawet o tym, że kiedyś przez kilkanaście miesięcy trenowałam Muay Thai. 

W mojej poprzedniej pracy większość pracowników była zatrudniona na podstawie zlecenia. Te nieliczne wyjątki z umową o pracę to ludzie z wieloletnim stażem albo - jak ja - ci z orzeczeniem o niepełnosprawności. Kiedyś mój kolega powiedział mi: Ale ci dobrze, masz umowę o pracę. Powiedziałam mu, że bardzo chętnie bym się z nim zamieniła. Kiedy zrozumiał, o czym tak naprawdę rozmawiamy, nie był już taki chętny ;)

Ten tekst nie będzie miał puenty. Trochę chciałam się wyżalić, a trochę liczę na to, że może ktoś to przeczyta i zastanowi się zanim powie: 

To masz prawdziwe szczęście, że stało ci się tylko tyle.

Bo chyba jednak miał prawdziwego pecha, że w ogóle mu się coś stało.

niedziela, 7 grudnia 2014

Sprzątanie i eksperyment anty-słuchawkowy

Po napisaniu ostatniej notki nie przestałam chyba ani na chwilę o tym wszystkim myśleć. Porządek w życiu postanowiłam zacząć robić od razu: rano grzecznie poszłam na zajęcia, po powrocie zjadłam obiad z rodziną i zabrałam się za sprzątanie domu. Nie, nie lubię sprzątać, ale już po wszystkim czuję, że to było potrzebne nie tylko mojemu lokum, ale też (a może przede wszystkim) mojej głowie. Czasem dobrze zrobić coś tak dosłownie.

Jako dziecko bardzo się krzywiłam, kiedy trzeba było cokolwiek poukładać czy pozmywać. Teraz takie gruntowne sprzątanie z myciem podłóg, szorowaniem łazienki i odkładaniem wszystkiego na swoje miejsce potrafi mnie uspokoić i dać poczucie dobrze wykonanej roboty. Muszę wrócić do regularnego, weekendowego sprzątania. W końcu podczas biegania z odkurzaczem spala się przy okazji trochę kalorii ;)

Zepsuły mi się słuchawki. Jeszcze niby muzykę w nich słychać, ale coś też trzeszczy. Zazwyczaj mocno mnie wkurza, kiedy muszę korzystać z komunikacji miejskiej i nie mogę się wyłączyć, ale wpadłam na pewien pomysł...

A może by tak zrezygnować ze słuchania muzyki podczas jazdy komunikacją miejską?

Praktycznie codziennie ponad godzinę spędzam jadąc tramwajem. Nie umiem przez ten czas nie robić zupełnie nic, ale zazwyczaj muzyka puszczana przez słuchawki i potok luźnych myśli wystarczają za 'coś'. Jak wiadomo natura nie znosi próżni, więc zamiast wiecznie splątanego ustrojstwa do torebki wrzucę czytnik z lekturami do przeczytania i fiszki ze słówkami :) Tym sposobem zyskam kolejną godzinę dziennie robienia czegoś pożytecznego.




Spróbuję też metody zyskiwania czasu 2w1, czyli kiedy tylko jest to możliwe, robić dwie (lub nawet kilka!) rzeczy naraz. Mimo późnej godziny zamierzam właśnie naolejować włosy, jednocześnie czytając książkę - spokojnie, w formacie pdf, żadnej knidze nie stanie się krzywda ;)

W końcu dziś niedziela, a chciałabym wrócić do 'Niedziel dla włosów'. Ostatnio swoje bardzo zaniedbuję :/ Może olejek z amli firmy Dabur, który tak lubią, je trochę obłaskawi :)

Spokojnej nocy!

sobota, 6 grudnia 2014

Jak od "czytania internetów" przeszłam do konieczności zmian w moim życiu


Dziś miałam bardzo zły poranek. Zrobiłam wczoraj coś złego, głupiego. Nie, nie coś w stylu zdradzenia TŻeta czy kopnięcia szczeniaczka. Chciałam zrobić komuś dla mnie ważnemu na złość. W ramach źle pojmowanej zemsty. A dziś rano, kiedy się zreflektowałam, okazało się, że nie mogę sama tego odkręcić. Musiałam się przyznać do błędu, zebrać zasłużony opieprz. Do teraz mam wisielczy humor, ale cóż, zasłużyłam sobie na to.

Ale co z tymi internetami? 

Zawsze lubiłam czytać i zawsze poprawiało mi to nastrój. Wskoczyłam pod kołdrę i odpaliłam internet w telefonie. A potem stały zestaw: pudelek, piekielni, yafud. Szybko nadrobiłam wszystkie zaległości, ale wciąż było mi mało. Ostatnio w takich momentach zaglądam do Ani.

Żal mi samej siebie kiedy pomyślę, że w podstawówce i gimnazjum czytałam ambitniejsze rzeczy niż teraz. Że zamieniłam Zbrodnię i karę na pudelka, Faraona na yafuda, Chmielewską i Christie na blogi o kosmetykach. Gdzie się podziała ta ambitna, bystra dziewczynka, którą byłam?

Nie zadałabym sobie tego pytania gdyby nie Ania, u której kiedyś przeczytałam o tym, dlaczego nie powinnam czytać pudelka. I całe mnóstwo innych tekstów, m. in. te, które pokazują jak walczyć z kompleksami. Czytając dziś to wszystko jeszcze raz, zdałam sobie sprawę z kilku rzeczy:

Jestem wredna. Złośliwa. Uszczypliwa. Mściwa. Sarkastyczna. Łaknę wiedzy o tym, że komuś się nie udało, że ktoś ma gorzej, że sławni i bogaci też mają problemy. Niestety, ten jad się we mnie przelewa. Karma is a bitch! Jak mam być szczęśliwa, skoro czyham tylko na nieszczęście innych? Dlaczego podbudowuję swoje ego dogryzając nawet osobom, które lubię, szanuję, kocham? Będę pracować nad sobą i zmienię to, bo za dekadę nikt słowem się do mnie nie odezwie, a winna temu będę tylko i wyłącznie ja sama! Nie, nie chcę zostać samotna i nieszczęśliwa. Nie, nie chcę w żaden sposób krzywdzić innych.


Jestem zakompleksiona. Taka prawda. Przez całe życie walczę z nadwagą. Po moim wypadku doszły do tego jeszcze wciąż postępujące wykrzywianie się pleców i nóg, trudne do ukrycia ubytki w mięśniach, blizny no i oczywiście to, jak kuleję. Wszystko próbuję przykryć płaszczykiem bardzo pewnej siebie dziewczyny, której nie da się przegadać, zawsze uśmiechniętej. Ale czuję, że to bomba zegarowa, która w końcu wybuchnie. Tak się nie da, muszę się w końcu zaakceptować.

Moje życie to kompletny chaos i burdel. W moim domu jest brudno. Mam mnóstwo nieobecności na studiach, nie oddaję prac na czas. Dwa niezaliczone kolokwia z najważniejszego przedmiotu. Nie uczę się systematycznie, ani nie chodzę na siłownię, chociaż zapłaciłam za karnet. Wszystko odkładam na później. Nie panuję nad swoimi finansami, ciągle jestem na minusie. Dlaczego tak jest? Dlaczego w pracy potrafię być świetnie zorganizowana, wszystko robić od razu i na czas? Czemu nie potrafię wziąć się w garść, kiedy chodzi o moje życie? Jestem leniwa. Tylko czy warto marnować swój cenny czas na nierobienie niczego? Czemu nawet otarcie się o śmierć w wieku dziewiętnastu lat nie dało mi do myślenia wcześniej? Czemu potrzebowałam ponad czterech lat, żeby zadać sobie te pytania, które stawiam dzisiaj?





Zmarnowałam tyle czasu. Nic nie osiągnęłam. Żądałam od życia wszystkiego co najlepsze, a sama nic z siebie nie wykrzesałam. Nie da się tylko brać! Nie da się pójść na skróty. Tak jak nie ma magicznych tabletek na odchudzanie, tak nie ma magicznego guziczka, po wciśnięciu którego z nieba spada mi wszystko, co mi się marzy. Zresztą, czy da się być szczęśliwym przez rzeczy, które przyszły ot tak, na które nie pracowaliśmy? Nie da się, bo to tak nie działa.

Najgorsza jest chyba świadomość, że prawie wszystko, czego pragnę, jest w zasięgu moich rąk. Wystarczy tylko po to sięgnąć – czyli na to zapracować. Wprowadzić porządek do swojego życia.


Jakieś trzy lata temu wymarzyłam sobie ładne, długie włosy. I wiecie co? Teraz je mam. Ale nie dlatego, że kupiłam jeden produkt, który zrobił BOOM! i włosy są już piękne. Nie, ja sobie na to zapracowałam. O, czyli jednak się da? Czyli jednak potrafię?




Chcę zamienić otaczające mnie śmieci - śmieciowe żarcie, śmieciowe serwisy internetowe, śmieciowe zainteresowania, śmieciowe rozrywki - na pełnowartościowe. Wrócić do czytania KSIĄŻEK. Zacząć jeść prawdziwe, wartościowe i zdrowe JEDZENIE. Pisać ciekawe, interesujące TEKSTY na bloga i ARTYKUŁY do innych serwisów. Zmienić podejście i cieszyć się z WIEDZY, którą mogę zdobywać. Odzyskać przez SPORT i RUCH tak dużo ZDROWIA jak to tylko możliwe. Cenić i mądrze wydawać PIENIĄDZE, które zarabiam. Czerpać RADOŚĆ z tego, co mam i na co pracuję.


Nie będę czekać do Nowego Roku. Ani do poniedziałku. Ani nawet do jutra. Zaczynam DZIŚ! Właśnie teraz. Ubiorę się, posprzątam, pójdę do sklepu po świeże, smaczne produkty i ugotuję dobry obiad. Pouczę się, zrobię zaległe prace. Zaplanuję jutrzejszy dzień.


Ile razy już prosiłam, żebyście trzymały za mnie kciuki? Jeszcze raz, proszę.

piątek, 8 sierpnia 2014

Życie bez pszenicy, czyli jak mi idzie na mojej diecie.

Cześć,
minęły właśnie dwa tygodnie od ostatniego posta, a że dziś mam zamiar wprowadzić pewną małą (a tak naprawdę bardzo dużą) zmianę, czas na małe podsumowanie i spowiedź :)



Od ostatniego posta zgubiłam 2 kg, waga poleciała w dół z 72 do 70 kg. Jak na dwa tygodnie diety wynik nie jest jakiś rewelacyjny, ale gdyby tendencja 1 kg na tydzień się utrzymała to nie powiem, byłabym bardzo, bardzo zadowolona ;)

Odstawienie pszenicy spoooro namieszało w moim życiu, ale tak bardzo pozytywnie! Po pierwsze, mimo że nie odstawiłam wszystkich węglowodanów (jak pisałam wcześniej, nie wystrzegam się jakoś specjalnie cukru) mój apetyt na słodycze i słodkie jest dosłownie cieniem poprzedniego. Owszem, najdzie mnie czasem ochota na lody i wtedy sobie na nie pozwalam, ale przechodzenie koło półek hipermarketów uginających się od czekolad i batoników nie robi na mnie większego wrażenia. Szybko też straciłam chętkę na pieczywo, bułeczki maślane, drożdżówki czy wafelki. W ogóle zauważyłam, że jem mniej niż przed rozpoczęciem diety, chociaż wcale sobie nie odmawiam jedzenia. Zwyczajnie rzadziej bywam głodna i szybciej się najadam.

Po drugie, zaczęłam strasznie mocno sypiać. Nie budzę się, jak przedtem, kilka razy w nocy. Ba, kilka razy zaspałam już przez to do pracy :P Rano jestem naprawdę wypoczęta i zadowolona, a następnego wieczoru znów usypiam jak dziecko :)

Poprawiło mi się też trawienie, przy czym nie wiem, czy jest to efekt odstawienia pszenicy czy łykania chlorelli i spiruliny. Przypuszczam, że i jedno i drugie się do tego przyczyniło, tak jak do poprawienia stanu cery i paznokci

Niedługo przed rozpoczęciem diety, bo 18 lipca, dokładnie się zmierzyłam. Dziś zrobiłam to ponownie i oto efekty: straciłam po 1 cm w każdym obwodzie oprócz talii, bo tam ubyło mi ich aż 3. Chyba rzeczywiście coś jest na rzeczy z tym 'pszennym brzuchem' ;)

Czy są jakieś minusy odstawienia pszenicy? Ja zauważyłam jeden, ale on chyba tyczy się każdej diety, no może oprócz głodówek. Otóż mimo tego, że jem mniej, wydaję więcej pieniędzy na jedzenie. W porównaniu do innych grup żywności, pszenne jedzenie wychodzi dosyć tanio, ale uważam, że wszystkie wyżej wymienione korzyści rekompensują mi ten ubytek w portfelu :)

A teraz wrócę do początku, czyli właściwie dlaczego akurat dziś piszę to podsumowanie? W końcu dwa tygodnie to trochę mało na 'recenzję' diety, którą wprowadza się na długie miesiące, lata, jeżeli nie do końca życia. Strasznie zatęskniłam za siłownią, a że wczoraj dostałam wypłatę, dziś biegnę odnowić karnet :) Przez kolejne cztery tygodnie mam więc zamiar być na diecie bezpszennej i jednocześnie ćwiczyć, zobaczymy jakie to przyniesie efekty.

Mam nadzieję, że uda mi się też co jakiś czas coś tu napisać, bo mam w głowie dwie czy trzy recenzje i chciałam się Wam pochwalić moim ostatnim, bardzo udanym zakupem :)

Oby tak dalej!
Pa :)

piątek, 25 lipca 2014

Eksperymenty

Nie umiem się odchudzać. Nie umiem odmawiać sobie wszystkiego tego, co mi tak smakuje. Zrzucam kilka kilo, a za chwilę wraca mi to z nawiązką. Nie pisałam, bo ciężko mi było się przyznać do kolejnych porażek i kolejnego 'zaczynam jeszcze raz'.

No ale znów - zaczynam jeszcze raz.

Tym razem to będzie eksperyment, składający się z dwóch elementów:

Po pierwsze, biorę chlorellę - te z Was, które nie wiedzą co to, odsyłam tu: http://chlorella.pl/
Szybko odczułam pierwsze efekty - po mniej niż dziesięciu dniach łykania jej mam dużo mocniejsze paznokcie i ładniejszą cerę, ale przede wszystkim chlorella korzystnie wpłynęła na moje trawienie. Od dawna mam z tym problemy, więc jestem bardzo zadowolona :) Jeżeli zdecydujecie się ją zakupić, koniecznie poszukajcie takiej, która jest BIO. Niekoniecznie szukajcie tej najtańszej z allegro...

Po drugie, jestem na diecie, ale nie byle jakiej! Po tym, jak kolejny raz natrafiłam na wzmiankę o diecie bez pszenicy, postanowiłam trochę o niej poczytać i spróbować :) Ważnym jej elementem jest dla mnie to, że wykluczam tylko pszenicę, a co za tym idzie - mogę jeść słodycze (te bez herbatników itd.), smażone potrawy, lody, owoce, ziemniaki, słodkie jogurty... Słowem całą masę rzeczy, która ma smak! Najbardziej we wszystkich dietach irytowało mnie właśnie to, że większość dozwolonych produktów praktycznie nie miała smaku :/


Autor diety jest kardiologiem, więc nie mam jakichś wielkich obaw przed stosowaniem jej. Nie jest to też dla mnie jakieś ogromne wyrzeczenie, bo chociaż lubię pieczywo, drożdżówki i makarony, to mogę jeść pieczywo bez pszenicy, czekoladę, czipsy, ryż i ziemniaki, które są w stanie mi to wszystko zastąpić :)

Dlaczego nie odstawię też cukru? Bo nie ;) Sama jestem ciekawa, czy nasze brzuchy rzeczywiście są tylko pszenne, a odstawiając też cukier nie sprawdzę tego. Poza tym, mam dosyć ciągłych wyrzeczeń. Jeżeli uda mi się zgubić na tej diecie kilka kilo, zacznę powoli ograniczać słodycze i inne 'grzeszki'. Na razie jest dobrze tak jak jest! :)

Tu link do książki dla ciekawych, klik.

Może tym razem się uda? ;)

sobota, 7 czerwca 2014

Dzień drugi.

Waga: 69,6. Trochę spadła, mimo że spałam ledwie 3,5 godziny i do tego najadłam się w domu po powrocie z pracy...

W dzień nie miałam czasu na jedzenie, zjadłam właściwie tylko kanapkę i pół paczki wafli ryżowych. Po powrocie do domu za to dwie kanapki z serem i cztery bułeczki maślane... Ale chyba to mi dało energię do przeżycia dzisiejszego dnia, inaczej bym nie wstała o tej 3:45 ;)

Jutro chcę się przede wszystkim wyspać i może uda mi się trochę pobawić hula hop w ogrodzie? :)

Oby w domu w wolny dzień nie kusiły mnie słodycze!

Do jutra :)

piątek, 6 czerwca 2014

Jeszcze raz: dzień pierwszy.

Zaczynam od początku...

Dzisiejsza waga: 70,3

Wczoraj jedzeniowo nie grzeszyłam, w przeciwieństwie do ostatnich kilkunastu dni. Jedyne, co udało mi się ostatnio osiągnąć, to nauczenie się jedzenia śniadań w domu. I to nie byle jakich, bo zazwyczaj jest to owsianka ze świeżymi owocami :)

Najtrudniej jest mi zrezygnować ze słodyczy. Ciągle i ciągle do nich wracam :/ No i zdecydowanie za mało piję wody.

Brakuje mi ruchu, tęsknię do chodzenia na siłownię. Mam nadzieję, że już niedługo uda mi się tam wrócić, a do tego jeszcze wybrać się wreszcie na pole dance :) wszystko zależy od tego, czy uda mi się załatwić sobie kartę Multisport. Jeżeli nie, będę musiała wybrać jedną formę aktywności, zapewne siłownię.

W moim życiu szykuje się spora zmiana - przeprowadzka. Przypuszczalnie od sierpnia znów będę 'na swoim' i może wreszcie uwolnię się od czyhających w szafkach słodkości i tym podobnych niespodzianek. Chciałabym, żeby w moim nowym domu była tylko zdrowa żywność, że względów zarówno zdrowotnych jak i finansowych. Mój budżet przestanie pękać w szwach, jeśli wyrzucę drogie słodycze i słone przekąski, zrezygnuję z jedzenia na mieście, w tym szczególnie z fast foodów. Jest tyle przepisów, które chciałabym wypróbować :) Obecnie nie mam na to niestety warunków. Mam nadzieję dzielić się z Wami moimi kulinarnymi osiągnięciami :D ostatnio zrobiłam coś a'la lody, niestety przepis wymaga dopracowania - były strasznie kwaśne i zamrożone na kość :P

Mam teraz strasznie intensywny okres w pracy, ponieważ zaczął się sezon urlopowy i biorę masę zastępstw. Ale mimo to postaram się pisać coś regularnie, ponieważ daje mi to motywację. Trzymajcie kciuki, żebym dała radę i z pracą, i z dietą :)

Aha, od ostatniego tygodnia czerwca mam 11 dni urlopu, zamierzam wtedy zacząć któreś z wyzwań z Tablicy Motywacji - prawdopodobnie to z Mel B :) Po urlopie chciałabym ćwiczyć z nią dalej, w każdy dzień wolny od pracy :)

A od października idę na nowe studia! Mam zamiar uczyć się już w wakacje, ciekawe, czy mi się to uda :D Chcę studiować język, może więc założę się z moim TŻem, czy do października nauczę się określonej liczby słówek, np. 500? Zakład z nim będzie świetną motywacją :D

Trzymajcie się :)

poniedziałek, 26 maja 2014

Szybki post.

Strasznie, strasznie się zaniedbałam. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.

Waga dziś pokazała prawie 70 kg, a ja nie mieszczę się w żadne letnie ciuchy, bo w zeszłe wakacje ważyłam 65 kg. Tak więc - wracam na dietę, wracam do sportu, wracam do blogowania.

Musi się udać!

sobota, 3 maja 2014

Moje włosy :)

W końcu udało mi się uprosić kogoś, żeby zrobił zdjęcie moim włosom, żebym mogła je tutaj pokazać :) Na tych zdjęciach włoski są umyte po wczorajszym olejowaniu, niesuszone suszarką. Jedynie rozczesane i - jak widać - ani układane, ani stylizowane.

Zdjęcie z fleszem:

Zdjęcie bez flesza:


Zdecydowanie potrzebują podcięcia suchych końcówek i wyrównania. Co myślicie? :)

Dni: 8, 9, 10, 11.

Nie do końca udało mi się wrócić na dietę. Waga trochę spadła do 67.5 kg, bo jem dużo warzyw i unikam białego pieczywa czy makaronów, ale pozwalam sobie na trochę słodyczy. W tej chwili miesiączkuję, więc rozpoczęcie diety byłoby walką z wiatrakami, bo -  niestety - podczas okresu mam ogromny apetyt, szczególnie na słodkie ;) Obawiam się, że z braku funduszy na mój plan dietowy będę mogła wrócić dopiero jak przyjdzie wypłata :/ Wymiary też zzmierzę za kilka dni, bo aktualnie jestem napuchnięta jak balon.

Ale za to porządnie wzięłam się za liczenie miesięcznych wydatków :) I tak:
-75 zł na jedzenie
-28 zł z funduszu urodzinowego (na bilety, wyjechałam właśnie do mojej ukochanej Przyjaciółki :*)
-19 zł na suplementy diety (kupiłam Lactocontrol)

Wczoraj z moją kochaną D. zrobiłyśmy drinki, naolejowałyśmy sobie włosy i nałożyłyśmy maseczki na twarz :D Zdecydowanie brakowało mi Jej towarzystwa i takiego babskiego wieczoru.

Dziś mamy w planach wspólnie zrobić rozciąganie do szpagatu, o którym pamiętam co dwa-trzy dni. Fajnie byłoby robić je codziennie, ale nawet tak niesystematycznie na pewno mi nie zaszkodzi :) Akcja ma co prawda nazwę 'szpagat do lata' , ale ja sobie daję czas do końca wakacji - jestem naprawdę kiepsko rozciągnięta, a nie chcę sobie niczego ponaciągać.

Po południu postaram się wrzucić zdjęcie naszych włosów :D

Buziaki :)

wtorek, 29 kwietnia 2014

Dni: 5. 6. i 7.

To były tragiczne dni. Po naprawdę dobrym starcie wszystko spieprzyłam ;) Ale po kolei.

W sobotę miałam strasznie trudny dzień w pracy, ale wiedziałam, że taki będzie. Niestety wszystko potoczyło się bardzo, bardzo źle i z trudem opanowałam jakoś tę sytuację. A dieta była ostatnią rzeczą, o jakiej myślałam i jadłam cokolwiek - byle szybciej i byle dawało chociaż trochę energii. Po pięciu godzinach snu, w niedzielę znów musiałam być w pracy. Nie miałam siły ani motywacji wracać na dietę...

Wczoraj wreszcie odespałam to wszystko i rzuciłam się na słodycze. Prawda jest taka, że o ile fizyczne uzależnienie od nich jestem jakoś w stanie pokonać, to to psychiczne bierze nade mną górę. Było mi smutno, było mi źle i uznałam, że jestem moralnie usprawiedliwiona, żeby zjeść górę słodkości, chipsów i białego pieczywa. No cóż.

Ale nie zamierzam się poddawać. Każdy ma prawo upaść. Już w poniedziałkowy wieczór odetchnęłam trochę i zaczęłam zastanawiać się nad tym co robię. Pomógł mi masaż, na którym byłam po południu. Zrelaksowałam się, plecy przestały mnie boleć i chyba wyrzuciłam z siebie całą złość.

Po powrocie z masażu zaserwowałam moim włosom 'kąpiel' w takim olejku:


Kupiłam go w sklepie mydlarskim i jest to mieszanina różnych popularnych olejów. To, co w nim kocham to przede wszystkim niesamowicie piękny zapach :) Podczas wieczornej kąpieli i zmywania oleju z włosów, na twarz nałożyłam sobie maseczkę z serii Bania Agafii, a w międzyczasie zrobiłam sobie peeling. Od razu było mi lepiej :)

Co nie zmienia faktu, że rano waga pokazała 68,7 kg. Dziś też nie jest jakoś super, ale walczę. Napiszę o tym dokładniej jutro :)

Zbliża się maj, muszę więc zacząć moje wielkie liczenie wydatków. W tym miesiącu znów zabrakło mi pieniędzy, a do wypłaty jeszcze trochę. Jestem na siebie zła, ale może da mi to 'kopa' do przyłożenia się do tego?

Do jutra!


piątek, 25 kwietnia 2014

Dzień 4.

Cześć :)

Dziś będzie post bez żadnego zdjęcia, bo też nie mam za bardzo co Wam pokazać ;)

Waga dziś rano pokazała 67,3. Ale za to dzisiejszy dzień dietowo zaliczam do udanych. W pracy moim największym wykroczenie było zjedzenie gotowej kanapki kupionej w bufecie. Była to bagietka z ciemnego pieczywa (chociaż nie dam sobie głowy uciąć, że to nie jedynie farbowane karmelem białe pieczywo) z łososiem, sałatą, pomidorem i ogórkiem. I, niestety, margaryną. Ale jutro też sobie taką sprawię :) I może zdążę zrobić zdjęcie zanim ją pożrę :D

Rano udało mi się posmarować kremem Tołpy, jak nie zabraknie mi sił to jeszcze czeka mnie wieczorne obsmarowywanie :P

A jutro czeka mnie ciężki dzień. Oby wszystko poszło dobrze :)

-49% w Rossmanie

Jak pewnie już wiecie, w drogeriach Rossmann trwa nowa promocja na kolorówkę. Tym razem ceny spadły aż o 49%, za to różne rodzaje kosmetyków przecenione są w różnym czasie. I tak do niedzieli włącznie przecenione są podkłady, pudry, róże, rozświetlacze, bronzery i korektory. Od 28 kwietnia do 4 maja promocja obejmuje kosmetyki do makijażu oczu: kredki, cienie, tusze i eyelinery. Między 5 a 11 maja ucieszymy za to nasze usta i paznokcie :)

Solennie sobie obiecałam, że nie wydam dużo na tej promocji, a najlepiej będzie jak ograniczę się do lakierów do paznokci. Pewnie by mi się udało, bo aż do wczoraj omijałam Rossmany szerokim łukiem, ale niestety jeden jest zaraz koło przystanku, z którego wracam z uczelni, a mi akurat uciekł tramwaj... No nie mogłam nie wejść no :P Przynajmniej kupiłam te rzeczy, których rzeczywiście nie miałam: bronzer Astora i rozświetlacz l'Oreal Lumi Magic.


Przy kasie dobrałam jeszcze dwie maseczki do twarzy w promocji po 99 groszy :)

Bronzer wybrałam chyba odrobinę za jasny - numer 01, ale poza tym podoba mi się, nie robią się nim 'placki' i ma fajny pędzelek. Do tego pozytywnie zaskoczyło mnie lusterko w środku :) Opakowanie jak i sam kosmetyk na plus. Cena regularna to 35,99, zapłaciłam 18,35 zł.

Puder rozświetlający l'Oreal wygląda bardzo ładnie i zachęcająco. Nie zachwyca mnie plastikowe opakowanie bez żadnego pędzelka. Sam produkt fajnie się nakłada, ładnie rozświetla, trzeba tylko uważać, żeby nie nałożyć go za dużo. Pełna cena tego kosmetyku to niecałe 57 zł, ja zapłaciłam za niego 28,96 zł. W pełnej cenie z pewnością bym sobie na niego nie pozwoliła.

W następnej odsłonie promocji na kolorówkę planuję kupić sobie kredki do oczu (czarną i jakąś jasną, może nawet białą), liner i może mój ukochany tusz do rzęs :)

A Wy jakie macie zakupowe plany?
Buziaki

czwartek, 24 kwietnia 2014

Dzień 3.

Dziś krótka i szybka notka z podsumowaniem dnia :)

Waga rano: 67.0 - postęp :)

Diety pilnowałam, poza małym występkiem - trzy ciastka pieguski :P Na obiad zrobiłam sobie kurczaczka w przyprawie gyros i chińskie warzywa z patelni, mniam :)


Przygotowałam sobie podwójną porcję, żeby mieć na jutro do pracy. Poza tym standardowe na mojej diecie warzywa, serki wiejskie (trochę monotonnie, ale z Tesco przysłali mi serki z datą ważności do dziś, więc musiałam je wszystkie jeść po kolei :/), ciemne pieczywo, tuńczyk.

Jeżeli chodzi o pielęgnację włosów to dziś bardzo ubogo, bo nie miałam zbytnio czasu. Zastosowałam mój specjalny patent, taki zamiennik dla metody OMO, kiedy jestem w biegu bo np. zaspałam lub myję włosy nad wanną i nie mam siły tak wystawać z maskami na głowie :P Na włosy na całej długości nakładam odżywkę (lub maskę, ale trochę szkoda) i trzymam ją tak długo jak tylko mogę sobie na to pozwolić. W tym czasie np. myję zęby. Kiedy już przychodzi czas na mycie, bez spłukiwania odżywki nakładam na skalp szampon i myję go, po czym zmywam wszystko. Odżywka chroni włosy jak pierwsze O, a jednocześnie daje efekt prawie jak to drugie O, bo szampon ledwie prześlizguje się po długości włosów cały czas otoczonych odżywką. Polecam raz na jakiś czas dla zabieganych :) A dziś użyłam do takiego zabiegu tego zestawu:


Poza tym udało mi się zrobić rozciąganie w ramach akcji szpagat do lata, o czym już wspominałam. Nie uda mi się za to naolejować włosów, bo planuję nie myć ich jutro przed pracą.

Ciężki weekend przede mną, obym dała radę :)

Buziaki

Motywująca muzyka

Uff, właśnie zrobiłam dzisiejszą porcję rozciągania :) A w trakcie naszła mnie pewna myśl.

Chciałam się z Wami podzielić moją 'motywującą' muzyką i będzie to raczej niestandardowe podejście do sprawy ;) Oczywiście, ćwiczenia aerobowe czy treningi z instruktorami robię przy szybkiej popowej i/lub elektronicznej muzyce, ale pokażę Wam utwór, przy którym napełniam się energią nawet idąc na autobus albo właśnie podczas rozciągania :) Warto obejrzeć teledysk, bo chociaż jest specyficzny, dopełnia epickości tej piosenki.

Bo właśnie 'epicki' jest utwór Whistleblowers zespołu Laibach :)


A Wy czego słuchacie, jaka muzyka Was motywuje?

Buziaki :)

Dzień 2.

Cześć, wczoraj wieczorem zasnęłam oglądając film (ale bez makijażu;)), więc nie zdążyłam napisać notki. Już nadrabiam :)

Rano, po powrocie z pracy - czyli bez snu w nocy, ważyłam 67.7 kg. Tak jak podejrzewałam, detoks się sprawdził i szybko pozbyłam się 'świątecznych' kilogramów. Czy Wy też tak macie, że nagle zyskane kilogramy tak samo nagle jesteście z w stanie zgubić? To taki odwrotny efekt jojo :)

Byłam również na podciśnieniu na Vacu i po powrocie nałożyłam na włosy na 45 minut maskę Biovax, którą bardzo lubię. Po tym czasie umyłam włosy delikatnym szamponem Biovax do włosów suchych i zniszczonych. Jeżeli sięgam po szampon bez SLES, jest to zazwyczaj szampon dla dzieci, ale akurat był schowany w szafce i nie chciało mi się po niego wychodzić z wanny ;) Biovax nie powoduje u mnie oklapnięcia czy obciążenia włosów, ale też ich specjalnie nie unosi i daje mi maksymalnie jeden dzień świeżości i to przy związanych włosach. Jako drugie O użyłam kupionej ostatnio na próbę odżywki Oleo Repair od Fructisa, która również - bez szaleństw - spełnia swoje zadanie. Przede wszystkim, łatwo po niej rozczesać włosy i nie obciąża ich. Na 10 minut na twarz położyłam rosyjską maskę z serii Bania Agafii. Ten ostatni kosmetyk wygładza moją buzię, ale nie nawilża jakoś specjalnie mocno, za to nie zapycha porów.


Dosyć ładnie trzymałam się też diety :) Nie dałam rady zjeść wszystkich posiłków przeznaczonych na ten dzień, ponieważ na kilka godzin poszłam spać, żeby odespać dobę w pracy. Ale w tych trzech, które zjadłam, było całe mnóstwo warzyw: pomidora, ogórka, rzodkiewki, sałaty i cebulki. Do tego było jeszcze zdrowe, ciemne pieczywo w małej ilości, serki wiejskie light, otręby, jajko i owoce. Na obiad miałam rybkę smażoną na bardzo małej ilości oleju ryżowego i surówkę.

Przez to, że spałam w dzień, nie wypiłam też tyle wody, ile chciałam. Wyszło ok. 1,2 l. czystej wody i kubek zielonej herbaty.

Nie udało mi się wczoraj pójść na masaż ani zastosować preparatu BingoSpa. To pierwsze przeniosę na poniedziałek, drugie postaram się nadrobić dziś. Z innych grzechów - zjadłam wczoraj pół batonika :( No i zaniedbałam wieczorną pielęgnację :/ Nie zrobiłam też rozciągania w ramach akcji szpagat do lata.

Aha, plan pielęgnacyjny z soboty muszę przenieść na poniedziałek, ponieważ zamieniłam się z kolegą na dniówki. Ciekawe, czy poradzę sobie z dietą pracując trzy dni z rzędu?

Trzymajcie kciuki :)

środa, 23 kwietnia 2014

10. Zrobić prawo jazdy

Zostały mi do omówienia już tylko dwa króciutkie postanowienia. Do dzieła więc :)

Zacznę od tego, po co mi właściwie to prawo jazdy, skoro taniej wychodzi poruszanie się komunikacją miejską.

Oczywiście wszystko rozchodzi się nie tylko o wygodę, ale także o czas. Żeby zdążyć na 6:30 do pracy, muszę rano wyjść z domu chwilę przed 5:30. Tak samo wieczorem zazwyczaj powrót do domu zajmuje mi około godziny. Mimo takiej pory i ulic świecących pustkami, autobusy jadą ile jadą, a ja muszę dodatkowo się przesiadać. I tu dochodzimy do sedna - samochodem pokonałabym tę trasę w około 20 minut. To codziennie zaoszczędzona 1 godzina i 20 minut! Zdecydowanie wolałabym w tym czasie dłużej pospać albo przygotować sobie posiłki do pracy...

W czym więc tkwi problem? Po pierwsze, ciągle nie mogę odłożyć pieniędzy na ten cel. Realnie rzecz biorąc, potrzebuję około 2 tysięcy złotych. No cóż, gdybym trzymała się swoich nowych założeń finansowych, odłożyłabym tyle w jakieś pół roku... A może nawet szybciej, bo liczę na jakiś zwrot podatku :) Po drugie, jestem kiepskim kierowcą. Zrobiłam już kiedyś kurs, ale oblałam trzy egzaminy praktyczne :/ Teraz czeka mnie robienie wszystkiego od początku, ponieważ muszę zrobić prawo jazdy dla osób niepełnosprawnych, na pojazd z ręcznym sterowaniem pedałami. Takie kursy są niestety droższe i trudniej dostępne od standardowych.

Ale przecież wszystko jest do zrobienia, prawda? :)

Dzień 1.

Cześć, właśnie kończy się pierwszy dzień mojej długiej, długiej drogi :)

Czas więc na małe podsumowanie.

Po pierwsze, dziś rano, po dwóch dniach świętowania Wielkanocy, na wadze zobaczyłam 69,2 kg i to jest moja waga startowa. Celem jest 56 kg, więc jak nietrudno obliczyć, do zrzucenia mam 13,2 kg. Zważywszy na to, że optymalnie jest chudnąć 1 kilogram na tydzień, powinnam zobaczyć swoją upragnioną wagę za około 3 miesiące. Czas pokaże ;)

Moje aktualne wymiary:
Talia - 83 cm
Biodra - 100 cm
Udo - 60 cm
Pod biustem - 90 cm

Ważyć się mam zamiar codziennie lub prawie codziennie rano. Wiem, że ogólnie przyjęte jest ważyć się raz na tydzień, ale mnie chwilowe przestoje wagi nie zniechęcają, a codzienna kontrola pozwala panować nad sobą: jeżeli popełnię choćby najmniejszy grzeszek, następnego dnia rano mogę powiedzieć sobie, że to on właśnie jest powodem przestoju spadku kilogramów. Wymiary mierzyć będę raz na około tydzień, w zależności od tego, kiedy będę miała wolne.

W tym tygodniu planuję:
- codziennie wieczorem - smarować konkretne partie ciała smarowidłami przeznaczonymi do ich pielęgnacji - antycellulitowe serum na uda, wyszczuplające serum na brzuch i boczki, krem ujędrniający biust oraz wreszcie Bio Oil na moje blizny; stosować serum na naczynka i krem na noc do twarzy, smarować brwi i rzęsy serum od L'biotiki lub olejkiem rycynowym
- codziennie rano - smarować całe ciało balsamem wyszczuplającym lub ujędrniającym (rano nie mam czasu na rozdrabnianie się), stosować Rzepę od Joanny na skalp i olejek Shiseido na końcówki
- środa - chociaż wrócę z pracy dopiero około 8 rano, odświeżę się i pójdę na 30 minut na Vacu. Po powrocie nałożę sobie na 45 minut maskę do włosów pod czepek i ręcznik, a potem w trakcie drugiego O w metodzie mycia włosów OMO na 10 minut twarz posmaruję maseczką. Na godziny wieczorne umówię się na masaż, a po powrocie zostanie mi jeszcze kuracja koncentratem cynamonowo-kofeinowym z papryką BingoSpa. Ciekawe ile tym razem wytrzymam, mój rekord to pół godziny :P
- czwartek - olejowanie na całą noc
- sobota - znów 30 minut Vacu rano, po którym nałożę na 45 minut maskę pod czepek i użyję wspomnianego już koncentratu BingoSpa
- niedziela - na całą noc skalp potraktuję kozieradką (drżyj TeŻecie :D)

I tak uda mi się zrobić wszystko, co sobie wyznaczyłam :)

A co do dzisiejszego dnia - zaczął się dobrze, bo zdążyłam posmarować się po kąpieli modelującym koncentratem wyszczuplającym Tołpy, który mam już na wykończeniu.


To już drugi kosmetyk tego typu Tołpy z rzędu, który używam i uważam, że to dobra marka. Preparaty szybko się wchłaniają i są skuteczne, niestety dosyć drogie zważywszy na to, że są przy okazji bardzo mało wydajne przez wodnistą konsystencję.

Zdążyłam również zjeść śniadanie w domu - małą kromkę pełnoziarnistego, ciemnego pieczywa z połówką pomidora i trzema rzodkiewkami. Do końca dnia zjadłam jeszcze ok 50 g wafli ryżowych pełnoziarnistych, 200 ml jogurtu naturalnego 0%, pęczek rzodkiewki i półtora jabłka. Nie jest to dużo, ale zdecydowanie przydało mi się to po świątecznym obżarstwie, czuję się teraz o wiele lepiej...

Kolejną dobrą wiadomością jest to, że dopiłam przed chwilą czwartą szklankę czystej wody, co daje 0,8l, a jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa :) Poza tym wypiłam jeszcze 250 ml napoju energetycznego typu zero, 250 ml napoju witaminowego również zero, szklankę zielonej herbaty i, niestety, kawę z mlekiem. Ale dobra wiadomość jest taka, że ta kawa to jedyne moje dzisiejsze wykroczenie, a w sumie nie licząc jej wypiłam dziś 1,5 litra płynów bez żadnych cukrów :)

Aha, podjęłam wyzwanie zrobienia do lata szpagatu z bloga Tablica Motywacji, dokładny link tutaj KLIK. Co prawda zaczęłam trochę później ale mam nadzieję, że się uda :)

Uff, czuję się trochę jak po spowiedzi, tylko wyjątkowo byłam bardzo grzeczna :D

Trzymajcie kciuki za jutro :)

wtorek, 22 kwietnia 2014

9. Planować swoje działania

Cześć, dziś pierwszy dzień mojego nowego życia ;) Wieczorkiem napiszę jak mi poszło, a tymczasem omówię kolejny punkt mojej metamorfozy.

Właściwie cały ten blog jest poświęcony realizacji tego postanowienia. Nigdy nie brakowało mi chęci ani motywacji do zmian, tylko realizacja kulała, ponieważ zabierałam się do tego nagle, zazwyczaj 'od jutra', bez żadnego przygotowania czy konkretnego planu. Nie jestem, niestety, osobą systematyczną, a nawet małe porażki mnie zniechęcają. Często rzucałam diety nie dlatego, że nie dawałam rady, tylko dlatego, że miałam do wyboru - zjeść śmieciowe jedzenie albo nie jeść wcale, bo nie miałam przy sobie nic wartościowego.

Marnowałam też sporo pieniędzy na kosmetyki, suplementy, kuracje, które nie miały szansy przynieść efektów stosowane nieregularnie, a ja nie byłam przygotowana na wygospodarowanie na nie czasu.

Najważniejsze, że już rozpoczęłam proces zmiany na lepsze :) Ten blog pozwoli mi uporządkować swoje pomysły i zamierzenia, a przyszłe działania rozpisuję sobie w moim kalendarzyku tak, żeby o niczym nie zapomnieć. Teraz zostaje mi tylko pracować nad systematycznością.

Do wieczora :)

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

8. Usystematyzować pielęgnację ciała i twarzy

Jak pisałam w poprzednim poście, moje półki uginają się od ilości przeróżmych kosmetyków: do włosów, ciała, twarzy, stóp, na blizny... O ile pielęgnację włosową prowadzę w miarę systematycznie, to reszta zupełnie kuleje. Używam jakiegoś balsamu kilka dni i odstawiam go w kąt, mimo że jestem z niego całkiem zadowolona. Po prostu tracę cierpliwość do codziennego smarowania się :/ Muszę walczyć o systematyczność.

Największe grzechy pielęgnacyjne popełniam jeżeli chodzi o pielęgnację twarzy. Zdarza mi się nawet zasnąć z makijażem, np. podczas oglądania filmu po pracy. Na kilka ładnych dni 'obrażam' się na kremy do twarzy, bo nie wpadają mi w ręce ani wieczorem, ani rano. Zbyt późno reaguję na przesuszoną cerę, a w moim pokoju w pracy non stop włączona jest klimatyzacja.

Mam mnóstwo balsamów wyszczuplających i antycellulitowych, z których byłam zadowolona będąc ostatnio na diecie: chudłam, ale skóra mi nie zwisała, a cellulit się zmniejszał. Oczywiście wiem, że żadne kremy nie schudną za mnie, ale jestem zdania, że mogą pomóc w miejscowym zmniejszaniu obwodu i utrzymaniu jędrnej skóry podczas i po diecie, dlatego chcę regularnie używać tych, które już mam. Do codziennej, wieczornej pielęgnacji dołączę preparat L'botica na porost rzęs i brwi.

Jak zamierzam osiągnąć cel? Przede wszystkim wystawić na wierzch te kosmetyki, których używam codziennie. Po drugie, pisać recenzje na bloga. Przecież nie da się napisać recenzji kremu, którego używało się sporadycznie :) Najtrudniej będzie mi z pewnością przezwyciężyć lenia przed pracą, bo jak mówiłam muszę wstać bardzo wcześnie, nawet o 4 rano, żeby zdążyć na 6:30 do pracy, ale jeżeli wejdzie mi to w nawyk, będę na wygranej pozycji :) W swoim kalendarzyku rozpiszę sobie raz w tygodniu maseczkę na twarz i dwa razy na tydzień cynamonowo-kofeinowy preparat BingoSpa na spalanie tkanki tłuszczowej na udach.

Mam tyle planów, że gdybym nie rozpisała sobie ich wszystkich na blogu, nie dałabym rady ich nawet zapamiętać, a co dopiero zrealizować ;) Jednak rację mają ci, którzy twierdzą, że spisywanie swoich myśli pozwala je uporządkować.

Pozdrawiam :)

7. Kontrolować swoje wydatki i zaoszczędzić coś

Cześć, ale mamy dziś piękną pogodę :)

Kolejne punkty na mojej liście nie dotyczą tylko wyglądu czy zdrowia. Chciałabym zmienić coś w sobie, może trochę dorosnąć? ;)

Jak prawie każda kobieta, czasem tracę resztki rozumu na widok kosmetyków i fatałaszków, kolejnych cudownych metod na odchudzanie i tym podobnych rzeczy :P A dziwnym trafem, im większy mam miesięczny przychód, tym szybciej widzę debet na koncie. Chciałabym wreszcie z tym skończyć i zacząć kontrolować swoje wydatki.

Myślałam długo jak to zrobić. Wydaje mi się, że najlepszym sposobem będzie wyznaczenie sobie comiesięcznych kwot, które mogę (ale nie muszę ;)) wydać na daną kategorię produktów. Żeby nie wydawać na siłę, to co zaoszczędzę w jednym miesiącu np. na ubraniach, 'przechodzi' na następny miesiąc również na ubrania. Największym wyrzeczeniem będzie dla mnie oczywiście ograniczenie ilości kupowanych kosmetyków, ale mam ich już tak dużo, że zupełnie nie mam gdzie ich trzymać, a zapas produktów włosowych wystarczy mi na kilka najbliższych miesięcy...

Po wstępnych obliczeniach, wychodzi mi, że powinno mi starczyć tyle:
1. Jedzenie - 450 zł
2. Kosmetyki (w tym ShinyBox) - 100 zł
3. Przybory kosmetyczne (waciki, podpaski, pasta do zębów etc) - 50 zł
4. Masaż - 250 zł
5. Ubrania - 150 zł
6. Siłownia/Vacu -150 zł
7. Suplementy diety - 50 zł

W maju będę bardzo dokładnie zapisywać, ile na co wydałam i zobaczymy, na ile moje założenia są realne. Z jednej strony na mojej diecie jem bardzo dużo, więc wydatki na jedzenie nie są małe, ale z drugiej strony zaoszczędzę na jedzeniu 'na mieście' i w fast foodach, które wcale przecież nie są takie tanie. Dosyć dużo wydawałam także na słodycze, które mam przecież zamiar zupełnie wyeliminować. Masaże wydają się na pierwszy rzut oka rozrzutnością i czymś zbędnym, ale pomagają mi w walce o zdrowe mięśnie i kręgosłup, więc z nich nie zrezygnuję. W maju mam zamiar kupić karnet na Vacu na 25 wejść ważny 2 miesiące za 170 zł, czyli wyjątkowo 'zapożyczę się' na 20 zł z wydatków czerwcowych, ale taka ilość wejść powinna mi starczyć na cały maj i czerwiec.

Definitywnie rzucam hazard - czyli w moim przypadku lotka ;) Policzyłam, że miesięcznie wydaję na zdrapki i gry w kumulacjach nawet 50 zł, a przecież to pieniądze wyrzucone w błoto :/

W maju mam urodziny, więc jeżeli będę chciała zrobić jakąś imprezę, albo chociaż postawić coś znajomym, muszę liczyć się z dodatkowym wydatkiem około 150 zł, ale może uda mi się chociaż część z tego zaoszczędzić na innych rzeczach. Na przykład na ubraniach, bo po co mam sobie cokolwiek kupować, skoro mam zamiar schudnąć? :)

Żeby nie wydawać niepotrzebnie pieniędzy, będę nosiła przy sobie tylko 50 zł tak na wszelki wypadek (np. na jakiś lek przeciwbólowy czy awaryjną taksówkę), a kartę zostawiała w domu.

Jeżeli zrealizuję swój plan, to w ciągu kilku miesięcy powinno mi się udać odłożyć na prawo jazdy... Ale o tym w następnym poście :)

niedziela, 20 kwietnia 2014

6. Być wysportowana: poprawić kondycję, rozciągnąć się, nabrać siły, utrzymać prostą sylwetkę

Jejku, jak to wszystko łatwo napisać, a przede mną tak długa droga :)

Większość dziewczyny chce być szczupła, albo wręcz chuda. Im mniejszy rozmiar, tym lepiej. Ja patrzę na to trochę inaczej. Oczywiście nie chcę być już dłużej gruba, o czym pisałam w poście o pierwszym postanowieniu, ale bycie chudym to coś, co mnie odpycha, zarówno u kobiet jak i u mężczyzn. Chciałabym, żeby moje ciało nie było obwisłe, ale jędrne i  a p e t y c z n e :) Delikatne zaokrąglenia tu i ówdzie są sexy, jeżeli trzyma się je w ryzach i nie idą w parze z cellulitem czy obwisłą skórą.

Do diety, którą wprowadzam od środy, dodam na początek 2-3 razy w tygodniu po pół godziny urządzenie Vacu, czyli bieżnię pod ciśnieniem. Do typowego urządzenia cardio, jakim jest bieżnia, dodano podciśnienie i podczerwień, co podobno ma przyspieszyć spalanie kalorii nawet cztery razy. Spotkałam się już ze skrajnymi opiniami - z jednej strony, zrzucanie nawet 9 kg w ciągu miesiąca ćwiczeń u jednych, z drugiej brak jakichkolwiek rezultatów u drugich. Jak będzie u mnie z wagą - zobaczymy. Po 2 tygodniach spróbuję wydłużyć sesje do godziny na jeden raz, również 2-3 razy w tygodniu.

Na bieżni Vacu nie biega się, tylko idzie. Pół godziny czy nawet godzina chodzenia trzy razy w tygodniu raczej nie wpłynęłoby na kondycję 'typowej' dziewczyny w moim wieku, ale ja jestem przypadkiem szczególnym ;) Mam siedzącą pracę, to po pierwsze. A po drugie i najważniejsze, w wyniku wypadku sprzed kilku lat mam problemy z mięśniami nóg, szczególnie w łydkach i pośladkach, co sprawia, że chodzenie to dla mnie bardzo wyczerpująca czynność, a bieganie jest w ogóle niemożliwe. Zazwyczaj po 10 minutach odrobinę przyspieszonego marszu (czyli w tempie standardowym dla zdrowych ludzi) mam straszną zadyszkę i muszę odpoczywać. Stąd wiążę z Vacu wielkie nadzieje na poprawę mojej kondycji :)

Kolejnym podpunktem jest rozciągnięcie, które u mnie strasznie kuleje. Kiedyś, mimo tuszy byłam nieźle rozciągnięta, ale niestety po wypadku założono mi metalową płytę na kręgosłup i zabroniono nawet głębiej się schylać. W końcu, w sierpniu zeszłego roku, poddałam się operacji usunięcia metalu i po dojściu do siebie rozpoczęłam delikatne rozciąganie. Wraz z rozpoczęciem diety i ćwiczeniem na Vacu chciałabym rozciągać się w domowym zaciszu korzystając z jakiegoś gotowego programu. Może znajdę coś na Youtubie albo na którymś z blogów fitnesek :) Bycie rozciągniętą zdecydowanie przyda mi się na przyszłych treningach pole dance :D Po wstępnym rozciągnięciu w domu, planuję wrócić na moją siłownię, gdzie w cenie karnetu są dostępne zajęcia fitness, a wśród nich streching i pilates. Na strechingu raz już byłam i bardzo mi się podobało :) Ciężko mi tylko dostosować się do dni, w których zajęcia się odbywają, bo pracuję w systemie zmiennym, ale nie zawsze w te same dni tygodnia. Po powrocie na siłownię wrócę też do ćwiczeń siłowych, które bardzo lubię (dużo bardziej niż monotonne i nudnawe dla mnie cardio...), żeby zyskać siłę. To kolejna rzecz, która przyda mi się na rurce :D

Najwięcej problemów spodziewam się mieć w walce o prostą sylwetkę. Właściwie, jestem z góry przegrana, bo moje plecy już są krzywe. Mam nawyk garbienia się, bo kiedy nosiłam metalową płytę mając problemy z chodzeniem, ta wypaczała się i wyginała. W konsekwencji prostowanie się po kilku sekundach sprawiało mi ból, bo płyta mnie blokowała :/ Teraz po wyjęciu jej ból ustąpił, ale jestem przygarbiona i wykrzywiona w dalszym ciągu. Ale na prostowanie się nigdy nie jest za późno, w najgorszym wypadku nie dopuszczę tym do postępowania choroby :)

Już tylko jeden dzień dzieli mnie od startu... Czuję się tak, jakbym co najmniej planowała ucieczkę za granicę :D Ale to fajne uczucie :)

5. Oczyścić organizm

Witajcie,
kolejny punkt nie będzie łatwy do realizacji, a czuję, że jest mi bardzo potrzebny. Mieszkam w Krakowie, gdzie jak wiadomo oddycha się smogiem zamiast powietrzem. Co prawda nie palę, ale średnio raz w tygodniu zdarza mi się wypić jakiś alkohol, czasem jest to piwo, czasem wino lub martini. Do tego dochodzi śmieciowe jedzenie, które jem praktycznie cały czas. Nie chodzi mi tylko o fast foody, po które sięgam zazwyczaj raz w tygodniu, ale też o przetworzone jedzenie i słodycze. Na domiar złego, aby unikać cukru w napojach, wybieram te typu zero i light, słodzone aspartamem. Oj tak, mój organizm potrzebuje detoksu.

Chciałam kupić sobie oczyszczającą kurację sokową, której reklamy widziałam kiedyś na siłowni. Trochę mi zajęło odnalezienie ich strony, ale jest: http://www.essencecleanse.com/home
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to to, że przy kuracjach oczyszczających, polegających na piciu 5 butelek soków po 500 ml dziennie, przez 3 lub 5 dni, nie ma podanych cen. Oho, będzie drogo ;) Poszukałam, poszperałam i okazało się, że miałam rację - interesująca mnie kuracja 5-dniowa kosztuje bagatela 759 zł. Nie mówię, że byłyby to zmarnowane pieniądze, bo oczyszczenie organizmu zdecydowanie jest tego warte, ale mnie zwyczajnie na to nie stać. Tak więc po miesiącu diety od dietetyczki poszukam sobie jakiejś kilkudniowej diety oczyszczającej, najwyżej sama będę robiła sobie soki :)

Do tego czasu mam zamiar powrócić do pitej wcześniej skrzypokrzywy, która nieźle działała na moją cerę. Co prawda najpierw dostałam wysypu krostek i kilka wyprysków, ale przecież jakąś drogą te zanieczyszczenia muszą wyjść. Nie mam problemów z trądzikiem, a jedynie czasem coś pojawia się na mojej twarzy i plecach przed miesiączką lub w jej trakcie, więc tragedii nie było.

Postanowiłam też spróbować plastrów oczyszczających przyklejanych na noc do stóp. Mam mieszane uczucia, kojarzą mi się trochę z oglądanymi w dzieciństwie telezakupami Mango i tymi wszystkimi produktami, które w magiczny sposób leczą wszystko ;) Ale nie jest to na tyle drogie, żebym jakoś specjalnie żałowała wydanych pieniędzy, a może jednak pomoże? Na wypróbowanie, czy to w ogóle jest dla mnie, kupiłam sobie najtańsze plastry oczyszczające jakie znalazłam podczas zakupów kosmetycznych w Lawendowej Szafie: KLIK
Kosztowały mnie 16 zł -20%, czyli 12,80. Użyłam ich raz, po czym oczywiście o nich zapomniałam ;) Ale po powrocie ze świąt do nich wrócę na kolejne cztery noce, zaczynając od nocy ze środy na czwartek. Po pierwszym użyciu plastry rzeczywiście były czarne, ale z recenzją wstrzymam się do czasu przejścia jakiejś konkretnej kuracji.

Zainspirowana TYM wpisem na blogu Ani, mam w planach również się odrobaczyć, ale chyba pójdę do lekarza po tabletki na odrobaczanie, zamiast próbować domowych sposobów :)

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że tak naprawdę nie dowiem się, czy mój organizm jest już oczyszczony. Mam nadzieję, że stan cery, włosów, paznokci, jelit i ogólne samopoczucie będą wystarczającym wyznacznikiem.

P. S. Po ostatnim pochwaleniu się, że moje paznokcie są w dobrej kondycji, fatalnie złamał mi się ten na małym palcu :( Zdecydowanie przesadziłam z długością, na przyszłość muszę o tym pamiętać.

sobota, 19 kwietnia 2014

4. Zmienić nawyki żywieniowe na zdrowe i wypijać 2 litry wody dziennie

Cześć, leci kolejny punkt do omówienia :)

To postanowienie łączy się ściśle z pierwszym, tym o zrzuceniu wagi, ale nie chcę zmieniać nawyków żywieniowych tylko po to, żeby schudnąć. Chcę się czuć zdrowa, mieć ładną cerę, wzmacniać naturalnie włosy od wewnątrz, ustabilizować procesy trawienne, zapomnieć o wzdęciach, zwiększyć odporność na choroby. Poza tym boję się, że jedząc tak jak jem, za kilka lat usłyszę przy okazji jakiejś kontroli od lekarza wyrok typu: za wysoki cholesterol, cukier, złe wyniki z krwi. Niby wiele osób to słyszy, dostaje tabletki i żyje dalej, ale ja wcale tak nie chcę! Mam zamiar wyglądać promiennie i czuć się wspaniale w naturalny sposób :)

Inną sprawą jest picie wody, czy w ogóle płynów. Przez problemy z pęcherzem (powracająca nadreaktywność pęcherza, męczę się z tym już kilka lat) piłam coraz mniej. Żeby nie biegać do toalety, kiedy musiałam wyjść np. na uczelnię, nie piłam przed wyjściem nic, a w ciągu dnia bardzo mało. Łapałam się na tym, że wracając o 21 do domu piłam swoją pierwszą szklankę płynów! I to wcale nie wody, ale jakiegoś soku czy napoju. Oczywiście takie zachowanie tylko pogłębiało moje problemy z pęcherzem. Kiedy poszłam do dietetyczki, ta powiedziała mi wprost: minimum 2 litry wody dziennie i basta. Starałam się, często mi wychodziło, chociaż nie zawsze, ale na początku było strasznie: biegałam do toalety nawet co 30 minut... Teraz piję między 0,8 a 1l dziennie, ale zaczęłam pić też kawę, która jak wiadomo wypłukuje wodę z organizmu, bo jest moczopędna.

A chcę rozwiązać te problemy tak: po Wielkanocy przechodzę na zbilansowaną dietę, którą kiedyś ułożyła mi moja dietetyczka. Nie podjadam dodatkowo nic, żadnych słodyczy! Wspomogę się w tej walce chromem w tabletkach :) I powiem w pracy wszystkim że się odchudzam, żeby głupio mi było spałaszować coś zakazanego :P Zamówię zakupy z Tesco z dostawą do domu, ściśle to, co jest w moim dietowym menu, żeby nic więcej mnie nie kusiło :) Na wtorek co prawda nie mam jeszcze nic przygotowanego, ale mam zamiar zrobić sobie taką prawie-głodówkę. Jestem pewna, że po świątecznym obżarstwie dobrze mi to zrobi. Tego dnia zjem w pracy dwa lub trzy pęczki rzodkiewki, kilka pełnoziarnistych wafli ryżowych z błonnikiem, jogurt naturalny z otrębami i wypiję przynajmniej litr czystej wody. Zamiast kawy wybiorę energy drinka typu zero, bo niestety zaraz po Świętach idę na 24 godziny do pracy i jakoś muszę to przeżyć... Co dwa dni będę zwiększała ilość wypitej wody o kolejną szklankę, aż przekroczę dwa litry na dzień. Spróbuję odstawić soki od razu, jeżeli się nie uda będę je rozcieńczać z wodą, w proporcjach 1 część soku do 2 części wody. Nie będę piła żadnych napojów, gazowanych czy nie. Kiedy będzie mi brakować silnej woli albo coś będzie mnie kusiło, mam zamiar przypominać sobie jak cudownie się czułam ważąc te 63 kilo, bez śmieciowego, ciężkiego jedzenia zalegającego mój żołądek i jelita, pełna energii i witamin :)

Kiedy to piszę, coraz mniej przeraża mnie to, jak bardzo chcę odmienić moje życie, a za to czuję się bardzo... radośnie :D Obym utrzymała ten stan!

piątek, 18 kwietnia 2014

3. Mieć zadbane paznokcie i przestać obgryzać skórki

Cześć, tym razem post ze zdjęciem :)

 Mam przeczucie, że moje paznokcie nie mogą już lepiej wyglądać. Bynajmniej nie dlatego, że są idealne, ale po prostu są raczej brzydkie z natury. Płytka jest zbyt szeroka i krótkie wyglądają okropnie, za to długie zwijają się do środka, mimo że są twarde i mocne. Z tym faktem chyba już się pogodziłam, za to chciałabym wygrać z nawykiem obgryzania skórek.
Najgorsze jest to, że nie mam żadnego pomysłu co mogłabym z tym fantem zrobić... Zwyczajnie muszę chyba bardziej panować nad sobą w stresujących sytuacjach. Co do pielęgnacji paznokci, używam genialnej odżywki z Douglasa i oliwki do skórek i paznokci Delawell, ale ta ostatnia to żadna rewelacja. Ot, mam to wykończę ;) Na paznokciach na zdjęciu mam lakier z ostatniego ShinyBoxa w koralowym odcieniu.

Jest jeszcze jedna taka rzecz, która marzy mi się jeżeli chodzi o paznokcie... Bardzo, bardzo chciałabym umieć robić te wszystkie wzory i efekty, które tak często widuję na różnych blogach. Ale nauczenia się tego nie wrzucam do postanowień z prostego powodu - jestem zupełnym artystycznym beztalenciem i chyba nic tego nie zmieni :(

Mam nadzieję, że jutro uda mi się omówić kolejne punkty na mojej postanowieniowej liście :) Dobranoc!

2. Mieć piękne, zdrowe włosy sięgające tuż przed pupę

Cześć, czas rozłożyć na czynniki pierwsze kolejne postanowienie :)

Włosomaniaczek w blogosferze są setki. Moim guru, włosową Alfą i Omegą jest oczywiście Anwen. To dzięki jej blogowi, na który trafiłam przypadkiem, zamieniłam żółte suche siano na włosy. Daleko im do epitetu 'piękne', ale małymi kroczkami dążę do celu. Jeżeli chodzi o długość przed pupę, to taką właśnie wymarzył sobie mój TŻ, a ja tylko się dostosowuję ;) Postaram się niedługo dodać zdjęcie jak teraz moje włosy wyglądają, może nawet napisać Moją Włosową Historię.

Dobrze, przejdźmy do konkretów. Co chcę zmienić w moich włosach?
1. Zniwelować przetłuszczanie i przyklep. Tylko jeszcze nie wiem jak, bo mało co działa ;) Myję głowę codziennie, chyba że włosy wiążę w kucyk lub warkocz, wtedy co dwa dni. Po zaledwie kilku godzinach od umycia rozpuszczone włosy opadają, lakiery i inne utrwalacze tylko pogarszają sprawę. Ale w końcu znajdę sposób na te moje kłaki ;)
2. Przyspieszyć przyrost. Ten jest i zawsze był u mnie wyjątkowo marny - zanim zaczęłam dbać o włosy potrafiłam mieć niecały centymetr odrostów po trzech miesiącach (sic!). Teraz jest to około 1 cm na miesiąc, ale ciągle walczę o więcej :)
3. Zagęścić czuprynę. W dzieciństwie nie miałam ani dużo, ani mało włosów. Za to szaleństwo zmiany kolorów z czasów liceum, a potem problemy zdrowotne i trzy operacje zrobiły swoje, włosy mocno się przerzedziły. Moja śmieciowa dieta też pewnie im w tym pomogła. Wypadanie zahamowałam kozieradką, zaczęłam wcierać co jakiś czas olej rycynowy i zawsze po myciu wcierać Rzepę od Joanny. Jest lepiej po tych kilku miesiącach, ale to jeszcze nie to.
4. Mieć miękkie i zdrowe końcówki bez rozdwajania. Końce moich włosów pamiętają jeszcze rozjaśnianie z czerni do blondu, więc dziwię się, że jeszcze w ogóle współpracują. Stopniowo przycinam je żeby pozbyć się cieniowania. Zdecydowanie służy im olejowanie i farbowanie henną.

To teraz zdradzę Wam mój plan ;) Od przyszłego tygodnia będę olejować włosy dwa razy w tygodniu i dwa razy w tygodniu kłaść maski na 45 minut pod czepek i ręcznik. Codziennie będę brała 4 tabletki Calcium Pantethonicum, który teraz też łykam, tylko nie do końca regularnie. Raz w tygodniu na noc albo na cały dzień, bez względu na dzikie awantury urządzane przez mojego TŻta ;) będę wcierała profilaktycznie kozieradkę. Jeszcze w święta znajdę coś do zabezpieczania końcowek, a zaraz po nich wybiorę się do Hebe po suchy szampon Batiste XXL, którego jeszcze nie wypróbowałam. Planuję zapisywać sobie wszystkie te wykonywane 'zabiegi' i rozliczać się z nich co tydzień na blogu. A na wszystkie suplementy i leki, które biorę, kupię sobie specjalny pojemnik z podziałem na dni :) Myślę też, że wprowadzenie zdrowej diety również dobrze wpłynie na kondycję moich kłaczków.

Uff, to dopiero drugi punkt, a ja już się zastanawiam, jak dam radę z tym wszystkim :D Będę musiała dobrze się zorganizować! ;)

Buziaki :)

1. Ważyć 56 kg

Niby nie ma wiele do omawiania - chcę schudnąć i tyle. Ale gdyby sprawa była tak prosta, nie trafiłoby to do moich postanowień ;)

Mam 23 lata, 160 cm wzrostu i ważę 68 kg, wskaźnik BMI krzyczy głośno i piskliwie - nadwaga! No i ma rację, oczywiście.

Kulką jestem od kiedy pamiętam; najmłodsze dziecko w rodzinie dokarmiane przez rodziców, siostry, dziadków, ciotki etc. etc. słodyczami, których wysyp na sklepowych półkach notujemy w latach dziewięćdziesiątych. Potem przyszedł czas na pierwsze próby zrzucenia sadełka. Jakich diet to ja nie przerabiałam! Z efektem jojo znamy się jak łyse konie. W zeszłym roku w końcu zmądrzałam i poszłam do dietetyczki, która ułożyła mi świetną dietę, na którą przeszłam razem z siostrą mojego TeŻeta. Zaczęłam chodzić na siłownię naprawdę regularnie. Efekty były super, ważyłam już 63 kg (a startowałam z 72) po ledwo trzech miesiącach odchudzania, a wcale nie chodziłam głodna. Tylko kiedy moja towarzyszka zrezygnowała, okazało się, że ciężko mi tak samej to wszystko gotować i wkradł się leń. Potem byłam w szpitalu na planowanej operacji, przez co w sumie miesiąc leżałam w łóżku rozpieszczana kulinarnie przez moją Mamę, co nie odbiło się dobrze na mojej sylwetce. No i siłownia poszła w odstawkę siłą rzeczy.

Co planuję? Chcę wrócić na zdrową, sytą dietę od dietetyka. Warunki są sprzyjające, bo i moja towarzyszka jest chętna więc będzie z kim dzielić się gotowaniem czy zakupami, a i mój TŻ postanowił zrucić co nieco, chociaż wcale tego nie potrzebuje, więc nie będzie namawiał mnie na pizzę czy ciacho ;) Ponadto jeżeli zdrowie się nie zbuntuje przeciwko mnie, mam zamiar chodzić trzy razy w tygodniu na urządzenie zwane Vacu, czyli bieżnię pod ciśnieniem. Wczoraj byłam pierwszy raz i wrażenia są jak najbardziej pozytywne, trochę boję się tylko problemów ze stawami lub żylakami, które są częstym efektem ubocznym; będę musiała się bacznie obserwować. Po Świętach zważę się i dokładnie zmierzę, bo bardziej wierzę ubywającym centymetrom niż kilogramom.

Ale oczywiście są i czyhające na mnie zagrożenia, a jakże :D Przede wszystkim chodzi o mój tryb pracy. Pracuję połowę dni w miesiącu, za to po 16 godzin dziennie, a zdarzają się nawet zmiany po 24h. Jeżeli nie przygotuję sobie jedzenia dzień wcześniej w domu, to jestem skazana na to, co kupię gotowego w hipermarkecie albo, o zgrozo, w fast foodzie. A kiedy znów jestem w domu, mam pod ręką białe pieczywo, słodycze i inne zakazane rzeczy, które kupuje reszta mojej rodziny, a przecież im tego nie zabronię ;) może poproszę, żeby je gdzieś chowali?

Za osiągnięcie celu mam dla siebie specjalną nagrodę, a jakże :D Chcę zapisać się na pole dance. Dlaczego nie już teraz, od razu? Po pierwsze, mam problemy z kręgosłupem i im mniej będę ważyć tym większa szansa, że dam radę trochę się pobawić z rurą. Po drugie mój TŻ się nie zgadza, ale postanowiłam mu się postawić :P No i dodatkowy wysiłek fizyczny po dobiciu do wymarzonej wagi pomoże mi utrzymać sadełko w ryzach ;)

Będę ważyć się codziennie rano i podawać wagę na blogu razem z relacją z tego, co danego dnia jadłam, a co tydzień będę zamieszczać aktualne wymiary. Trzymajcie kciuki :)

czwartek, 17 kwietnia 2014

...ale zacznę po Świętach ;)

Witajcie.

Zmęczyło mnie ciągłe p o s t a n a w i a n i e sobie wszystkiego. Sama już nie wiedziałam, jak się zmusić do działania, systematyczności, uporu. Dziś przeglądając blogi natchnęło mnie - założę swojego! To jest chyba remedium na moją osobowość (znaczy się - problemy ;)). A jak ma mi to pomóc w osiągnięciu moich celów?

Przede wszystkim, chcę mieć przed kim się wstydzić porażek. To mnie zawsze motywowało, a teraz brakuje mi takiej osoby, blog będzie moim konfesjonałem. Po drugie, dzięki temu będę musiała się zastanowić nad każdym mijającym dniem - notka sama się za mnie nie napisze. Po trzecie, będzie to mój dziennik, do którego będę mogła zajrzeć w każdej chwili i z każdego miejsca. Po czwarte, da mi to motywację do robienia zdjęć, co z kolei pozwoli mi na bardziej obiektywne spojrzenie na siebie i moje postępy. I chyba chcę się tak po ludzku móc wygadać...

Ale teraz przejdźmy do konkretów: uroczyście postanawiam!
- ważyć 56 kg
- mieć piękne, zdrowe włosy sięgające tuż przed pupę
- mieć zadbane paznokcie i przestać obgryzać skórki
- zmienić nawyki żywieniowe na zdrowe i wypijać 2 litry wody dziennie
- oczyścić organizm
- być wysportowana: poprawić kondycję, rozciągnąć się, nabrać siły, utrzymać prostą sylwetkę
- kontrolować swoje wydatki i zaoszczędzić coś
- usystematyzować pielęgnację ciała i twarzy
- planować swoje działania
- zrobić prawo jazdy
- zrobić kurs wizażu

Z jednej strony dużo tego i ambitnie, z drugiej - wszystko to się mocno zazębia. Postaram się w najbliższych dniach w kolejnych notkach rozpisywać każdy z tych punktów, opisując dokładniej o co mi chodzi i co chcę osiągnąć.

Tylko że - i tu Was może zawiodę - jak w tytule notki, mam zamiar zacząć po Świętach. Powodów jest kilka, przede wszystkim odwiedzam moją Mamę, a nie chcę jej sprawiać przykrości wybrzydzając przy wielkanocnym stole.

Chociaż to pierwsza notka, nie będę pisać nic o mnie, wszystko wyjdzie w praniu :)

Trzymajcie kciuki ;)