niedziela, 21 grudnia 2014

Niedziela dla włosów i... łazienki

Zacznę tego posta od przeprosin za zdjęcia robione kalkulatorem, ale mój aparat jest niedysponowany, a nie miał mi kto tych zdjęć zrobić :/

Ostatnio strasznie zaniedbuję moje włosy. Nie zrobiłam sobie nic z tego, że zrobiło się zimno, że powypadały na jesień, że się elektryzują i kołtunią od szalików i płaszczy. Niestety widać to po ich kondycji. Dziś miałam zamiar im to wynagrodzić, ale odezwała się we mnie Pani Praktyczna (ostatnio dzieje się to coraz częściej, ale im dłużej się znamy, tym bardziej ją lubię, w końcu ona porządkuje moje życie;)) i postanowiłam skupić się nie tylko na ich formie, ale na wygospodarowaniu odrobiny przestrzeni w łazience. 

Na pierwszy ogień poszła ostatnia porcja płynu do kąpieli z Avonu, który bardzo lubię, ale mam już następny do zużycia. Jako pierwsze O użyłam cedrowej odżywki do włosów marki Planeta Organica, też myśląc, że już się jej pozbędę, ale jednak zostało mi na kolejne mycie :) Wykończyłam za to szampon na kwiatowym propolisie Babuszki Agafii. Był niezły, świetnie sprawdzi się na włosach średnioprzetłuszczających, ale dla mnie to wciąż za mało, już do niego nie wrócę. Ostatnie O było już ukłonem w stronę moich kłaczków, bowiem postanowiłam nakarmić je maską Crema al latte marki Serical (nazywa się ją też Kallos, ale ponoć to błędna nazwa bo Kallos to nieprofesjonalna linia tej samej firmy). Mam nadzieję, że duża ilość protein zawarta w tej masce poprawi kondycję moich włosów przynajmniej do następnego mycia. Swoją drogą, Crema al latte to taki mój wygłuszacz włosowych wyrzutów sumienia - używam jej tylko wtedy, kiedy moje włosy są już zaniedbane, bo chociaż świetnie poprawia ich wygląd na długości, to nawet nakładana od ucha w dół sprawia, że są mocno przyklapnięte u nasady, czego bardzo nie lubię.

Kiedy włosy chłonęły maskę, ja zafundowałam swojej skórze sesję z rękawicą Kessa, o której napiszę trzy zdania w następnym poście :)


Efekt niedzieli dla włosów? Mnie nie powalił. Na długości włosy są w miarę, ale to jeszcze nie to. Za to przyklep jest :] nie ma sprawiedliwości na tym świecie :P Końcówki wciąż jakby niedociążone. Inna sprawa, że zostawiłam włosy do samodzielnego wyschnięcia, a jednak (przynajmniej wizualnie) suszenie dobrze im robi.



Na zdjęciu z fleszem wygląda to nieźle, ale już bez flesza, tylko oświetlone żarówkami (nie załapałam się na dzienne światło) widać, że nie są w najlepszej formie:


Jestem za to zadowolona ze stanu moich końcówek, bo chyba im się poprawiło :) fotka z fleszem:


Są jeszcze trochę porozdwajane i wciąż nie udało mi się zrównać ich długości, ale szacuję, że za rok będą już wyrównane :)

Mam nadzieję, że w święta uda mi się znaleźć znów dla nich chwilkę.

Buziaki!

sobota, 20 grudnia 2014

Szczęście w nieszczęściu czy nieszczęście w szczęściu?

Prawie za każdym razem, kiedy opowiem komuś, co mi się przytrafiło, słyszę:

To masz szczęście, że w ogóle chodzisz!

Aha. Powinna skakać z radości, że w wieku 19 lat zostałam kaleką tylko częściowo? Zawiodę Cię, nie mogę skakać bo moje kalectwo na to nie pozwala ;)
Nienawidzę tego słyszeć. Mam ochotę wyć i wyrzucić temu komuś w twarz wszystko co myślę, co mnie codziennie dręczy, co mnie boli - fizycznie i psychicznie. Ale zawsze tylko potulnie potakuję, w najlepszym wypadku w ogóle nie komentuję. Bo kiedyś sama bym tak powiedziała. To nie jest wina mojego rozmówcy, że nie wie co to znaczy być na coś chorym i pozbawionym nadziei na poprawę. I oby nigdy, przenigdy się nie dowiedział. Dlatego zaciskam zęby i staram się uśmiechać.

Mam tak naprawdę jedno marzenie: przejść się jeszcze kiedyś w szpilkach. Wielu spośród moich znajomych o tym wie, tylko że większość z nich rozumie to zupełnie na opak. Nie chcę móc chodzić w szpilkach po to, żeby dobrze wyglądać, czy dlatego bo kobieta powinna albo dlatego, że będę się w nich czuć bardziej sexy. Gdyby udało mi się to zrobić, oznaczałoby to, że stał się cud: moje mięśnie zaczęły znów działać, a mi udało się - ciężką pracą - przywrócić je do formy sprzed wypadku. Oznaczałoby to, że znów jestem zdrowa. Oczywiście, że nie usunęłoby to moich blizn, nie wyprostowało skrzywionego kręgosłupa i nóg, ale znów mogłabym pobiec albo stanąć na palcach, a skrzywienia przestałyby postępować. Kiedy sobie pomyślę, że w liceum załatwiłam sobie lewe zwolnienie z wf-u na cały rok szkolny, bo nie chciało mi się ćwiczyć, chce mi się śmiać z samej siebie. Ironia losu, teraz mogę tylko pomarzyć o znienawidzonych biegach na kilometr. Ile ja bym dała żeby znów chodzić na treningi boksu tajskiego, które rzuciłam jakieś dwa miesiące przed wypadkiem, bo przestało mi się chcieć na nie chodzić. Paradoksem tej sytuacji jest to, że gdyby nic mi się nie stało w 2010 roku, dziś pewnie nie pamiętałabym nawet o tym, że kiedyś przez kilkanaście miesięcy trenowałam Muay Thai. 

W mojej poprzedniej pracy większość pracowników była zatrudniona na podstawie zlecenia. Te nieliczne wyjątki z umową o pracę to ludzie z wieloletnim stażem albo - jak ja - ci z orzeczeniem o niepełnosprawności. Kiedyś mój kolega powiedział mi: Ale ci dobrze, masz umowę o pracę. Powiedziałam mu, że bardzo chętnie bym się z nim zamieniła. Kiedy zrozumiał, o czym tak naprawdę rozmawiamy, nie był już taki chętny ;)

Ten tekst nie będzie miał puenty. Trochę chciałam się wyżalić, a trochę liczę na to, że może ktoś to przeczyta i zastanowi się zanim powie: 

To masz prawdziwe szczęście, że stało ci się tylko tyle.

Bo chyba jednak miał prawdziwego pecha, że w ogóle mu się coś stało.

niedziela, 7 grudnia 2014

Sprzątanie i eksperyment anty-słuchawkowy

Po napisaniu ostatniej notki nie przestałam chyba ani na chwilę o tym wszystkim myśleć. Porządek w życiu postanowiłam zacząć robić od razu: rano grzecznie poszłam na zajęcia, po powrocie zjadłam obiad z rodziną i zabrałam się za sprzątanie domu. Nie, nie lubię sprzątać, ale już po wszystkim czuję, że to było potrzebne nie tylko mojemu lokum, ale też (a może przede wszystkim) mojej głowie. Czasem dobrze zrobić coś tak dosłownie.

Jako dziecko bardzo się krzywiłam, kiedy trzeba było cokolwiek poukładać czy pozmywać. Teraz takie gruntowne sprzątanie z myciem podłóg, szorowaniem łazienki i odkładaniem wszystkiego na swoje miejsce potrafi mnie uspokoić i dać poczucie dobrze wykonanej roboty. Muszę wrócić do regularnego, weekendowego sprzątania. W końcu podczas biegania z odkurzaczem spala się przy okazji trochę kalorii ;)

Zepsuły mi się słuchawki. Jeszcze niby muzykę w nich słychać, ale coś też trzeszczy. Zazwyczaj mocno mnie wkurza, kiedy muszę korzystać z komunikacji miejskiej i nie mogę się wyłączyć, ale wpadłam na pewien pomysł...

A może by tak zrezygnować ze słuchania muzyki podczas jazdy komunikacją miejską?

Praktycznie codziennie ponad godzinę spędzam jadąc tramwajem. Nie umiem przez ten czas nie robić zupełnie nic, ale zazwyczaj muzyka puszczana przez słuchawki i potok luźnych myśli wystarczają za 'coś'. Jak wiadomo natura nie znosi próżni, więc zamiast wiecznie splątanego ustrojstwa do torebki wrzucę czytnik z lekturami do przeczytania i fiszki ze słówkami :) Tym sposobem zyskam kolejną godzinę dziennie robienia czegoś pożytecznego.




Spróbuję też metody zyskiwania czasu 2w1, czyli kiedy tylko jest to możliwe, robić dwie (lub nawet kilka!) rzeczy naraz. Mimo późnej godziny zamierzam właśnie naolejować włosy, jednocześnie czytając książkę - spokojnie, w formacie pdf, żadnej knidze nie stanie się krzywda ;)

W końcu dziś niedziela, a chciałabym wrócić do 'Niedziel dla włosów'. Ostatnio swoje bardzo zaniedbuję :/ Może olejek z amli firmy Dabur, który tak lubią, je trochę obłaskawi :)

Spokojnej nocy!

sobota, 6 grudnia 2014

Jak od "czytania internetów" przeszłam do konieczności zmian w moim życiu


Dziś miałam bardzo zły poranek. Zrobiłam wczoraj coś złego, głupiego. Nie, nie coś w stylu zdradzenia TŻeta czy kopnięcia szczeniaczka. Chciałam zrobić komuś dla mnie ważnemu na złość. W ramach źle pojmowanej zemsty. A dziś rano, kiedy się zreflektowałam, okazało się, że nie mogę sama tego odkręcić. Musiałam się przyznać do błędu, zebrać zasłużony opieprz. Do teraz mam wisielczy humor, ale cóż, zasłużyłam sobie na to.

Ale co z tymi internetami? 

Zawsze lubiłam czytać i zawsze poprawiało mi to nastrój. Wskoczyłam pod kołdrę i odpaliłam internet w telefonie. A potem stały zestaw: pudelek, piekielni, yafud. Szybko nadrobiłam wszystkie zaległości, ale wciąż było mi mało. Ostatnio w takich momentach zaglądam do Ani.

Żal mi samej siebie kiedy pomyślę, że w podstawówce i gimnazjum czytałam ambitniejsze rzeczy niż teraz. Że zamieniłam Zbrodnię i karę na pudelka, Faraona na yafuda, Chmielewską i Christie na blogi o kosmetykach. Gdzie się podziała ta ambitna, bystra dziewczynka, którą byłam?

Nie zadałabym sobie tego pytania gdyby nie Ania, u której kiedyś przeczytałam o tym, dlaczego nie powinnam czytać pudelka. I całe mnóstwo innych tekstów, m. in. te, które pokazują jak walczyć z kompleksami. Czytając dziś to wszystko jeszcze raz, zdałam sobie sprawę z kilku rzeczy:

Jestem wredna. Złośliwa. Uszczypliwa. Mściwa. Sarkastyczna. Łaknę wiedzy o tym, że komuś się nie udało, że ktoś ma gorzej, że sławni i bogaci też mają problemy. Niestety, ten jad się we mnie przelewa. Karma is a bitch! Jak mam być szczęśliwa, skoro czyham tylko na nieszczęście innych? Dlaczego podbudowuję swoje ego dogryzając nawet osobom, które lubię, szanuję, kocham? Będę pracować nad sobą i zmienię to, bo za dekadę nikt słowem się do mnie nie odezwie, a winna temu będę tylko i wyłącznie ja sama! Nie, nie chcę zostać samotna i nieszczęśliwa. Nie, nie chcę w żaden sposób krzywdzić innych.


Jestem zakompleksiona. Taka prawda. Przez całe życie walczę z nadwagą. Po moim wypadku doszły do tego jeszcze wciąż postępujące wykrzywianie się pleców i nóg, trudne do ukrycia ubytki w mięśniach, blizny no i oczywiście to, jak kuleję. Wszystko próbuję przykryć płaszczykiem bardzo pewnej siebie dziewczyny, której nie da się przegadać, zawsze uśmiechniętej. Ale czuję, że to bomba zegarowa, która w końcu wybuchnie. Tak się nie da, muszę się w końcu zaakceptować.

Moje życie to kompletny chaos i burdel. W moim domu jest brudno. Mam mnóstwo nieobecności na studiach, nie oddaję prac na czas. Dwa niezaliczone kolokwia z najważniejszego przedmiotu. Nie uczę się systematycznie, ani nie chodzę na siłownię, chociaż zapłaciłam za karnet. Wszystko odkładam na później. Nie panuję nad swoimi finansami, ciągle jestem na minusie. Dlaczego tak jest? Dlaczego w pracy potrafię być świetnie zorganizowana, wszystko robić od razu i na czas? Czemu nie potrafię wziąć się w garść, kiedy chodzi o moje życie? Jestem leniwa. Tylko czy warto marnować swój cenny czas na nierobienie niczego? Czemu nawet otarcie się o śmierć w wieku dziewiętnastu lat nie dało mi do myślenia wcześniej? Czemu potrzebowałam ponad czterech lat, żeby zadać sobie te pytania, które stawiam dzisiaj?





Zmarnowałam tyle czasu. Nic nie osiągnęłam. Żądałam od życia wszystkiego co najlepsze, a sama nic z siebie nie wykrzesałam. Nie da się tylko brać! Nie da się pójść na skróty. Tak jak nie ma magicznych tabletek na odchudzanie, tak nie ma magicznego guziczka, po wciśnięciu którego z nieba spada mi wszystko, co mi się marzy. Zresztą, czy da się być szczęśliwym przez rzeczy, które przyszły ot tak, na które nie pracowaliśmy? Nie da się, bo to tak nie działa.

Najgorsza jest chyba świadomość, że prawie wszystko, czego pragnę, jest w zasięgu moich rąk. Wystarczy tylko po to sięgnąć – czyli na to zapracować. Wprowadzić porządek do swojego życia.


Jakieś trzy lata temu wymarzyłam sobie ładne, długie włosy. I wiecie co? Teraz je mam. Ale nie dlatego, że kupiłam jeden produkt, który zrobił BOOM! i włosy są już piękne. Nie, ja sobie na to zapracowałam. O, czyli jednak się da? Czyli jednak potrafię?




Chcę zamienić otaczające mnie śmieci - śmieciowe żarcie, śmieciowe serwisy internetowe, śmieciowe zainteresowania, śmieciowe rozrywki - na pełnowartościowe. Wrócić do czytania KSIĄŻEK. Zacząć jeść prawdziwe, wartościowe i zdrowe JEDZENIE. Pisać ciekawe, interesujące TEKSTY na bloga i ARTYKUŁY do innych serwisów. Zmienić podejście i cieszyć się z WIEDZY, którą mogę zdobywać. Odzyskać przez SPORT i RUCH tak dużo ZDROWIA jak to tylko możliwe. Cenić i mądrze wydawać PIENIĄDZE, które zarabiam. Czerpać RADOŚĆ z tego, co mam i na co pracuję.


Nie będę czekać do Nowego Roku. Ani do poniedziałku. Ani nawet do jutra. Zaczynam DZIŚ! Właśnie teraz. Ubiorę się, posprzątam, pójdę do sklepu po świeże, smaczne produkty i ugotuję dobry obiad. Pouczę się, zrobię zaległe prace. Zaplanuję jutrzejszy dzień.


Ile razy już prosiłam, żebyście trzymały za mnie kciuki? Jeszcze raz, proszę.