Zacznę tego posta od przeprosin za zdjęcia robione kalkulatorem, ale mój aparat jest niedysponowany, a nie miał mi kto tych zdjęć zrobić :/
Ostatnio strasznie zaniedbuję moje włosy. Nie zrobiłam sobie nic z tego, że zrobiło się zimno, że powypadały na jesień, że się elektryzują i kołtunią od szalików i płaszczy. Niestety widać to po ich kondycji. Dziś miałam zamiar im to wynagrodzić, ale odezwała się we mnie Pani Praktyczna (ostatnio dzieje się to coraz częściej, ale im dłużej się znamy, tym bardziej ją lubię, w końcu ona porządkuje moje życie;)) i postanowiłam skupić się nie tylko na ich formie, ale na wygospodarowaniu odrobiny przestrzeni w łazience.
Na pierwszy ogień poszła ostatnia porcja płynu do kąpieli z Avonu, który bardzo lubię, ale mam już następny do zużycia. Jako pierwsze O użyłam cedrowej odżywki do włosów marki Planeta Organica, też myśląc, że już się jej pozbędę, ale jednak zostało mi na kolejne mycie :) Wykończyłam za to szampon na kwiatowym propolisie Babuszki Agafii. Był niezły, świetnie sprawdzi się na włosach średnioprzetłuszczających, ale dla mnie to wciąż za mało, już do niego nie wrócę. Ostatnie O było już ukłonem w stronę moich kłaczków, bowiem postanowiłam nakarmić je maską Crema al latte marki Serical (nazywa się ją też Kallos, ale ponoć to błędna nazwa bo Kallos to nieprofesjonalna linia tej samej firmy). Mam nadzieję, że duża ilość protein zawarta w tej masce poprawi kondycję moich włosów przynajmniej do następnego mycia. Swoją drogą, Crema al latte to taki mój wygłuszacz włosowych wyrzutów sumienia - używam jej tylko wtedy, kiedy moje włosy są już zaniedbane, bo chociaż świetnie poprawia ich wygląd na długości, to nawet nakładana od ucha w dół sprawia, że są mocno przyklapnięte u nasady, czego bardzo nie lubię.
Kiedy włosy chłonęły maskę, ja zafundowałam swojej skórze sesję z rękawicą Kessa, o której napiszę trzy zdania w następnym poście :)
Efekt niedzieli dla włosów? Mnie nie powalił. Na długości włosy są w miarę, ale to jeszcze nie to. Za to przyklep jest :] nie ma sprawiedliwości na tym świecie :P Końcówki wciąż jakby niedociążone. Inna sprawa, że zostawiłam włosy do samodzielnego wyschnięcia, a jednak (przynajmniej wizualnie) suszenie dobrze im robi.
Na zdjęciu z fleszem wygląda to nieźle, ale już bez flesza, tylko oświetlone żarówkami (nie załapałam się na dzienne światło) widać, że nie są w najlepszej formie:
Jestem za to zadowolona ze stanu moich końcówek, bo chyba im się poprawiło :) fotka z fleszem:
Są jeszcze trochę porozdwajane i wciąż nie udało mi się zrównać ich długości, ale szacuję, że za rok będą już wyrównane :)
Mam nadzieję, że w święta uda mi się znaleźć znów dla nich chwilkę.
Buziaki!